Powtarza się go na ambonach, czyta o nim w książkach. Większość z nas nim żyje i obawia się jego konsekwencji, chociaż lekko wyparliśmy go z naszej świadomości przez jego absurdalność. Jednych potępia, drugim daje wygodne życie. Ja sam wstąpiłem do jezuitów będąc pewien, że ów mit jest prawdą. Pomyliłem się, ale jezuitą mimo to jestem i chcę być.
Mit głosi:
„Bóg idealnie zaplanował ci całą twoją przyszłość. Wybrał ci miejsce na ziemi, zawód, drugą połówkę, dzieci, choroby i wszystkie inne koleje losu. Bóg jednak ukrył skrzętnie ten plan i twoim zadaniem jest w jakiś sposób odgadnąć o co Mu chodziło i co masz zrobić każdego dnia. Dlaczego? Bo, jak mit głosi, jeżeli się nie wstrzelisz idealnie w Jego plan, to przepadniesz i będziesz potępiony. Bóg zawiedzie się na Tobie, posmutnieje i cię opuści. Nigdy nie będziesz szczęśliwy, bo twoje szczęście leży tylko i wyłącznie w tym jednym zaplanowanym dla ciebie życiu.”
Znajome? Do dziś zastanawiam się w jaki sposób miałbym rozpoznać ten magiczny plan i dlaczego „Bóg kochający ojciec” bawi się ze mną jak sadysta manipulant, który ukrywa przede mną swoją wolę.
Myślę sobie, że taka koncepcja ma sens i daje „szczęście” tylko w przypadku księży i sióstr zakonnych, którzy po prostu raz w życiu muszą dokonać tej jednej decyzji i na wieki mogą być spokojni, bo całą dalszą część ich życia muszą być tylko posłuszni i tyle. Jednak w życiu świeckim tak się nie da. Decyzji i wyborów jest za dużo, podobnie jak losowych wydarzeń, które wszystko burzą.
Powiedzmy sobie wprost, że ten nasz mit wyklucza całkowicie naszą wolną wolę. Nie mogę być wolny, jeżeli ktoś mi zaplanował życie co do najmniejszego kroku, a moje szczęście polega na niewolniczym wypełnieniu tego planu. Oczywiście cały ten absurd próbujemy tłumaczyć używając różnych skomplikowanych i pobożnych teorii i słów, które z reguły sprowadzają się do stwierdzenia że to jest „swoista niezgłębiona tajemnica Bożej woli”.
Mit jest wygodny. Jeżeli żyjemy tym mitem, to całą odpowiedzialność za nasze życie przerzucamy na Opatrzność, mówiąc, że „tak musiało być”, „Bóg tak chciał”, „niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”. Łatwiej jest sobie wytłumaczyć, że Bóg mnie kocha i doświadcza niż przyznać się do tego, że nie potrafię sam swojego życia poprowadzić i wziąć za siebie odpowiedzialności. Mit jest więc chętnie popierany przez ludzi zalęknionych i wycofanych (oczywiście nie tylko i nie głównie przez nich).
Jeden z moich współbraci powiedział mi kiedyś jedno zdanie: „Poczucie winy podstawą polskiego katolicyzmu”. Jestem przekonany, patrząc również na swoje doświadczenie, że ten mit bazuje właśnie na poczuciu winy. Przez długie lata wiarę w Polsce (i nie tylko) budowano na emocjonalnej podstawie wzbudzania winy w wiernych. „Eucharystia jest obowiązkiem, którego nie wypełnianie ściąga na nas…”, „zasmucacie Boga”, „ciągle w kościele widzę te same twarze…”, itp. Mit „planu na moje życie” stał się kolejnym łańcuchem, który oplata katolika i wprowadza go w przekonanie, że nie potrafi się wstrzelić w Boży plan i będzie nieszczęśliwy. Smutne.
Pojawia się pytanie: skąd ten mit się wziął w Kościele? Nie jest to jedyne takie skrzywienie. W całej historii Zbawienia ludzie przekrzywiali Boże przesłanie, które mocno utrwalało się w kulturze i społeczeństwie. Za czasów Jezusa kultura żyła obrazem „Boga sędziego rozliczającego z uczynków”, w średniowieczu Europa żyła „Bogiem sędzią, który srogo nas chce ukarać, więc trzeba się chłostać i wykupywać odpusty, żeby było lżej”. Mit „planu na życie” wyrósł natomiast na przełomie XVIII i XIX wieku. Opiszę to w bardzo uproszczony sposób.
Rozwój nauki wypełniał coraz więcej białych plam w wiedzy społeczeństwa. Coraz więcej faktów, uznawanych powszechnie w sposób magiczny za interwencję Boga, dało się wyjaśnić naukowo i były uznawane za naturalne. Okazało się, m. in., że myszy nie rodzą się z kurzu pod ścianą, tylko z innych myszy. Pojawiło się więc pytanie: Co z działaniem Boga?
Wiara trzęsła się pod naciskiem nauki. Pojawiła się więc idea, do której mocno przyczynił się teolog William Paley, że skoro świat jest tak idealnie poukładany i cudownie działa, to znaczy, że ktoś musiał go tak zaprojektować i poukładać. Nie może być przypadkowy. W ten sposób rozwijała się idea Boga projektanta, zegarmistrza, który wszystko idealnie poukładał i puścił w ruch.
Ta koncepcja do dziś jest jednym z argumentów na polu wiara-nauka. Jeżeli przyjmiemy takie patrzenie na Boga, to faktycznie nasze życie można rozumieć jako funkcjonowanie jednego z trybików zegarka, który musi się kręcić dokładnie wg instrukcji.
Możliwe, że Bóg faktycznie wie wszystko co zrobię do końca mojego życia, zna w przód moje decyzje i wie jak skończę. W końcu jest wszechwiedzący. Natomiast uważam, że mnie, jako chrześcijanina chcącego być szczęśliwym i żyć w pełni, w ogóle nie powinno to interesować. Ten mit nie daje żadnych wskazówek do bycia szczęśliwym i życia razem z Bogiem. Wprowadza zamieszanie, poczucie winy, lęk i niepokój. A te, jak mówi św. Ignacy z Loyoli, od dobrego ducha nie pochodzą. Żeby rozeznać swoje powołanie muszę zacząć zupełnie od innej strony. Ale o tym, za tydzień.