Pokora lub pycha to kwestia wyboru. Do nieba uniesiony będzie ten, kto się uniża, a strącony na ziemię ten, kto się pyszni. Tylko pokorni osiągną cel, z duszą i ciałem będą panować z Bogiem.
„Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca” (Ap 11, 10 a).
Żyjemy w czasie Bożego zwycięstwa, które usunęło wszelkie przeszkody na drodze do uszczęśliwienia człowieka. To zwycięstwo jest pokorne, tak jak jego pokornym znakiem jest Wniebowzięta Matka – zwierciadło całego Kościoła.
Wbrew pozorom to nie Maryja stoi w centrum dzisiejszych czytań, o czym świadczy chociażby jej pieśń w Ewangelii. Maryja wskazuje na Boga, Jego chwali, a nie siebie. I to właśnie ocalające, ratujące działanie Boga w Chrystusie dzisiaj świątecznie przeżywamy. Dziękujemy Bogu, że realizuje swój odwieczny plan pomimo kłód, które Jego własne, obdarzone wolnością, stworzenie rzuca Mu pod nogi: najpierw zbuntowani aniołowie, potem ludzie.
Jaki to plan? Dokąd zmierzamy? Cel naszej wędrówki widać w postaci Maryi Wniebowziętej. Św. Ireneusz z Lyonu, walcząc słowem z tymi, którzy większość ludzi skazaliby na unicestwienie, czyli z gnostykami, uparcie powtarzał, że „Bóg stworzył na początku Adama nie dlatego, że potrzebował ludzi, ale aby mieć kogoś, w kim mógłby złożyć swoje dobrodziejstwa”. Jego zdaniem, cel Boga jest jeden: ubóstwienie, czyli uczynienie wszystkich ludzi, stworzeń cielesno-duchowych, bogami. Coś po ludzku niewyobrażalnego, wręcz bluźnierczego. Dlatego ów cel musiał zostać objawiony, a jego osiągnięcie przez ludzi umożliwione przez Syna, który stał się człowiekiem.
Jeśli dobrze zagłębimy się w dzisiejsze czytania i nie wejdziemy w wyrobione koleiny, to możemy się nieco zdziwić. Nie ma w nich najmniejszej wzmianki o Wniebowzięciu, ani o kwiatuszkach, czy sielance towarzyszącej pięknemu maryjnemu świętu. Mowa jest natomiast o walce, zmaganiu z przerażającym smokiem, zwierzchnościami, władzami, nieprzyjaciółmi i wrogami, z pyszniącymi się i próżnymi władcami. Ale równocześnie jest też ogłoszenie kosmicznego zwycięstwa, nastanie ery panowania Boga, przekazanie wszystkiego Ojcu, ostateczne pokonanie zła i wszystkich jego skutków, łącznie ze śmiercią, która dotknęła całe stworzenie. Nie świętujemy zatem powierzchownej cukierkowej radości, ale taką, która jest owocem zwycięskiej walki. Tyle że nie jest to walka, jaką na ogół znamy z filmów i doniesień medialnych z wojennych frontów.
Apokalipsa św. Jana przedstawia tę prawdę za pomocą barwnych i dynamicznych obrazów, a konkretnie dwóch znaków. Pierwszy, nazwany „wielkim” z Niewiastą w roli głównej i drugi, już nie wielki, lecz „inny” dotyczący Smoka. Wydaje się, jakby te obrazy pochodziły z zupełnie innej bajki, niemającej nic wspólnego z Wniebowzięciem. A jednak na zasadzie kontrastu symbolizują one dwie drogi, dwa sposoby istnienia: pychę, która jest imitacją boskości i pokorę, właściwą wszechmocy Boga. Tylko ta druga droga wiedzie do osiągnięcia pełni ludzkiego szczęścia.
Spójrzmy na „wielki znak”. Niewiasta stoi cała w świetle, w blasku słońca, otoczona przez księżyc i gwiazdy. Najpierw jest to cały Izrael, Oblubienica Jahwe, z której wyszedł Chrystus według ciała. Można w Niewieście dopatrywać się Ewy, matki wszystkich żyjących, której miał dosięgnąć wąż, by zmiażdżyć jej piętę. Ojcowie Kościoła odnoszą Niewiastę równocześnie do Maryi i do Kościoła. Dla nich Maryja i Kościół to niemalże jedno.
Popatrzmy teraz na Smoka, który stoi naprzeciw Niewiasty. Chyba nikt nie chciałby wpaść w jego pazury i paszczę. Pała on „wielkim gniewem, świadom, że ma mało czasu” (Ap 12, 12). Jest jak ogień – zionie chęcią zniszczenia. Ma siedem głów – kreuje się na trudnego do zniszczenia, niezwyciężonego władcę. Przystroił się w siedem diademów i dziesięć rogów – symbol władzy. Baranek, czyli Chrystus, opisany jest wcześniej jako Ten, który ma „tylko” pięć rogów. Smok sądzi, że jest przynajmniej dwakroć silniejszy. Sam czyni siebie bogiem i uważa, że wszechmoc polega na przemocy. Autor Apokalipsy pisze, że chodzi o szatana, ojca kłamstwa. Skoro Smok wie, że jego dni są policzone, to można sądzić, iż jego gniew i zachowywanie pozorów wszechmocy nie jest przejawem siły, lecz słabości, powolnej utraty wpływów.
Niewiasta uciekła przed Smokiem na pustynię. I tu kończy się dzisiejsze czytanie. Ale jest jeszcze dalszy ciąg tej historii, niezwykle pouczający. Następuje walka. Michał strąca Smoka i jego aniołów na ziemię. Jednak Smok nie daje za wygraną. Ściga Niewiastę na pustyni, aby ją dopaść. Ale Niewiasta, ni stąd, ni zowąd, otrzymuje skrzydła orła i czmycha przed nieprzyjacielem. Smok w swej zawziętości nie ustępuje. Próbuje jeszcze raz. Wypuszcza z gardzieli ogromną rzekę, by zatopić niewiastę, ale nagle ziemia rozwiera się i pochłania cały strumień wody. Niewiasta pozostaje nietknięta, a wszystkie mordercze wysiłki Smoka spełzają na niczym.
Maryja ani Kościół nie walczy wprost ze Smokiem. To raczej Ktoś inny walczy w imieniu Maryi i Kościoła, i osłania przed ciosami pozornie silnego Smoka. Walczy, ale nie unicestwia. Zwycięża, ale nie siłą. Całe stworzenie jest pod rządami Boga i służy człowiekowi. Zło nas dotyka, ale nie potrafi całkowicie zwyciężyć.
Maryja rodzi dziecko w żłobie, w uwłaczających warunkach. Potem ucieka przed Herodem do Egiptu. Następnie widzi, jak Jej Syn jest odrzucany przez Izraelitów, w końcu przeżywa Jego śmierć. Wtedy wydawało się, że Smok wygrał – tak być może sądził. Ale się mylił. Chrystus powstał z martwych. W Maryi, niepozornej kobiecie, z której narodził się Syn, Bóg zwyciężył bez armii, bez rozgłosu, czyli pokorą.
Św. Ludwik Grignon te Montfort pisze, że „szatan będąc pysznym, nieskończenie więcej cierpi z tego powodu, że zostaje zwyciężony i ukarany przez małą i pokorną służebnicę Pańską, której pokora upokarza go bardziej niż potęga Boga”.
Czym jest pokora, która otwiera drogę do nieba? Poniżaniem siebie, uznaniem siebie za nic? Maryja w swojej pieśni Magnificat nazywa po imieniu dary, jakie otrzymała od Boga. Jest wdzięczna. Niczego nie przypisuje sobie, a wszystko odnosi do Boga. Nie obawia się również nazwać siebie uniżoną i ogłasza, że będzie błogosławiona przez wszystkich. Można by jej zarzucić, że się chełpi, że jest zuchwała jak Smok. Tyle że te „wielkie rzeczy uczynił jej Wszechmocny”, a nie ona sama. Maryja uznaje swoją zależność od Boga i nie kreuje się na inną niż jest w rzeczywistości, czyli nie kłamie. Stąd tyle w niej radości, pokoju, łagodności. Różnica między pychą a pokorą jest jak różnica między niewdzięcznością i wdzięcznością. Niewdzięczny zapomina przez kogo i dla kogo żyje. Wdzięczny wie, że nic nie ma, czego by nie otrzymał i nie żyje dla siebie. Maryja jest przeciwieństwem Smoka, który wszystko przypisuje sobie i sam czyni się źródłem wszystkiego, jakby był Bogiem.
Pokora lub pycha to kwestia wyboru. Do nieba uniesiony będzie ten, kto się uniża, a strącony na ziemię ten, kto się pyszni. Tylko pokorni osiągną cel, z duszą i ciałem będą w panować z Bogiem.