Święto wspomnień i nadziei

fot. Dominkab/ Foter.com/ (CC BY-NC-SA)

fot. Dominkab/ Foter.com/ (CC BY-NC-SA)

Nieco inaczej niż wynikałoby to z logiki liturgii Kościoła, pierwszy dzień listopada jawi się w naszej świadomości jako okazja, aby w pełnej czci zadumie odwiedzić miejsca, w których kiedyś złożyliśmy ciała naszych bliskich, przyjaciół, znajomych. Na ten jeden dzień cmentarze stają się miejscami niezwykłymi: atmosfera smutku po stracie i osamotnieniu ustępuje miejsca uroczystej atmosferze wspomnień.

Napełniające trwogą panowanie śmierci – choć czeka nas wszystkich – nie wydaje się tak straszne i wszechmocne, bo ustępuje atmosferze powszechnej świętości, która z łaski Boga zwycięża w życiu każdego człowieka. Przechodząc przez cmentarne bramy i stając nad mogiłami zaczynamy w pamięci jakby przewracać karty rodzinnego albumu, na których znajdują się coraz bardziej wyblakłe fotografie bliskich nam osób: czas wprawdzie zaciera rysy ich twarzy, czasami we wspomnieniach plączą się fakty i zdarzenia, ale wciąż żywe pozostają ich znajome sylwetki, rozpoznawalne na tych „fotografiach wspomnień” – w grobach leżą ciała tych, którzy na trwałe wpisali się w nasze życie.

Zapalmy świeczkę

Kiedy nadchodzi zmierzch tego krótkiego jesiennego dnia, drogę na cmentarze znaczą łuny migotliwego światła. Płomyki świec i zniczy, szarpane czasami przez wiatr, są manifestacją naszej pamięci o tych wszystkich, którzy odeszli przed nami. Gdzie? Właściwie nie wiadomo, bo przecież jak uczy Kościół, po śmierci czeka człowieka sąd Boży, a potem… może niebo? Może piekło? A może czyściec? Ale prawdę mówiąc tego dnia nikt nie myśli o oddaleniu od Boga, ale gdzieś podświadomie wszystkich zmarłych traktujemy jakby już rozpoczęli szczęśliwą wieczność – przecież 1 listopada to dzień Wszystkich Świętych

Wtedy też, patrząc na mogiły dokoła, nieodparcie nasuwa się na myśl fragment ostatniej Księgi Nowego Testamentu, w której opisano optymistyczną wizję końca świata: „Kim są ci ubrani w białe szaty i skąd przyszli? […] To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku. Wyprali swoje szaty i wybielili je w krwi Baranka. Dlatego są przed tronem Boga” (por. Ap 7, 13-15). A czym są te płomienie zniczy? To nasze dobre myśli o nich. I nadzieja, że w królestwie Ojca Niebieskiego znaleźli własny, przytulny kąt.

Rozpalmy w sobie nadzieję

W niektórych regionach Polski na zakończenie pogrzebu albo przed wyniesieniem trumny z gospodarstwa śpiewa się żałobną, pożegnalną pieśń ułożoną w taki sposób, jakby sam zmarły, wyruszając w ostatnią drogę, żegnał się po kolei że wszystkimi bliskimi i przybyłymi na pogrzeb. Pełne realizmu słowa rozpoczynają się od smutnego stwierdzenia:

Już idę do grobu
smutnego, ciemnego,

gdzie będę spoczywać
aż do dnia sądnego.

W tę podróż odchodzę,
nie biorę nic z sobą,

w postaci okrytej
śmiertelną żałobą.

To długa pieśń. Zwrotka za zwrotką płyną w niej nuty pożegnania: z ludźmi, z gospodarstwem, z całym światem. Jednak nie ma w nich ani cienia buntu przeciwko okrutnemu losowi, nie ma spierania się z Bogiem, jest tylko spokojne spoglądanie wokół i słowa podzięki za wspólnie przebytą ziemską drogę. W końcu jednak pojawia się w pieśni perspektywa wieczności:

Żegnam się dziś z wami –
wy zdrowi zostajcie,

a o duszy mojej
nie zapominajcie.

Najpierw nieśmiało, jak to w prostych zakończeniach ludowych modlitw, zmarły prosi o modlitwę w intencji jego duszy, ale już po chwili, na zakończenie, zaczyna przemawiać z całą mocą nadziei w życie, jakie nie będzie miało końca:

Otrzyjcie łzy z oczu,
ukojcie żałości,

życzcie mi pokoju
w niebieskiej światłości.

To prosta pieśń. Wielu dziś wstydziłoby się ją zaśpiewać, bo też zmieniły się nasze sposoby „oswajania śmierci”. Jednak tym, co w tekście tym niewątpliwie jest cenne, to stopniowe, ale konkretne przejście od smutku ziemskiej doli człowieka, naznaczonej cierpieniem i śmiercią, do nadziei życia w królestwie naszego Boga. Śmierć daje nadzieję na inne życie. Czy jest ktoś, kto w dzień Wszystkich Świętych tego nie czuje?

Spójrzmy w gwiazdy!

Stojąc tak w zadumie nad mogiłami bliskich nam osób warto w końcu podnieść w górę wzrok i od płomieni lampionów i świec – jeśli tylko pogoda na to pozwoli – skierować wzrok na gwiazdy, które jak niebieskie znicze tej nocy powinny stać się symbolem tysięcy dobrych i pobożnych myśli, słów i modlitw, niezliczonych dobrych uczynków i ciepłych gestów, jakie z dobroci serca wykonujemy codziennie, będąc wierni Bożemu powołaniu. Pośród tych wszystkich świateł warto na moment zobaczyć własną duszę – w drodze – która jednak, choć droga jest długa, nie zagubi się pośród dobra, jakie ją otacza i jakie Bóg codziennie dokonuje przez ludzkie ręce.

1 listopada, ten szczególny Dzień, to niepowtarzalna okazja, aby pośród świętości tych, którzy nas w drodze do nieba wyprzedzili: pośród świętości cichej, ale upartej, czasem wymodlonej, czasem wycierpianej, a czasem zbudowanej pracą własnych rąk zobaczyć własne miejsce. To święto to w sumie nie musi być okazją do uczczenia tylko tych, których wśród nas już nie ma, ale także do zadumy nad koniecznością gromadzenia sobie skarbów w niebie już teraz. A skoro teraz, to gdzieś na koniec dnia warto usiąść sobie cichutku w kąciku, tak, aby nas nikt nie widział, i przeliczyć skarby, jakie do tej pory zgromadziliśmy sobie w niebie: grosiki uśmiechów, złotówki dobrych słów, lokaty zaufania i wiary, mocny pieniądz wytrwałości i przebaczenia, prawdziwe złoto poświęcenia i wszystko inne, co tylko ma wartość przed tronem Boga. Bo istotnie, jak w innym miejscu śpiewa się w pożegnalnej, pogrzebowej pieśni, z ziemi człowiek niewiele może wziąć ze sobą: cztery deski i śmiertelne ubranie, ale to wcale nie musi napełniać nas smutkiem, bo jednej rzeczy zaprzeczyć nie można: skarby w niebie nie niszczeją.

Czy wszyscy będą zbawieni?

Kiedy śmierć dotknie nas osobiście, to znaczy kiedy oddamy ziemi ciało kogoś naprawdę bliskiego, zaczynamy szukać potwierdzenia, że on nadal żyje i że tam, gdzie się teraz znajduje, jest mu dobrze. Widać w tym trochę niepokoju, jaki nie rodzi się nawet z niewiary – bo przecież mamy nadzieję w miłosierdzie Boże nad każdym grzesznikiem – ale z ludzkiego poczucia realizmu, bo przecież nie wszyscy, którzy odeszli, gotowi byli na śmierć, a za niektórymi być może wloką się jeszcze niezałatwione za życia sprawy.

Co z nimi?

Kościół katolicki uczy, że jedną z ostatecznych rzeczy, jakie czekają człowieka, może okazać się czyściec – miejsce trochę dziwne, jakby poczekalnia do lepszego życia. To właśnie „dusze czyśćcowe” wspominamy 2 listopada i przez cały miesiąc, wymieniając ich imiona w różańcu za zmarłych – tzw. Wypominkach – oraz w Mszach odprawianych przez cały listopad. Smutna na pierwszy rzut oka rzeczywistość czyśćca w istocie jest wyrazem wielkiej wiary w powszechne zbawienie – no chyba że ktoś kategorycznie odwróci się od Boga – bo w ten sposób Kościół daje ludziom nadzieję, że nawet gdyby ktoś bał się śmierci i spotkania z Bogiem, nawet gdyby przez granicę umierania chciał „przetaszczyć” wielkie bagaże rzeczy i spraw zupełnie zbędnych w Królestwie Niebieskim, to i tak dostanie jeszcze jedną szansę. Bóg jest naprawdę wielki!

Czyściec to takie miejsce i czas, w którym człowiek otrzymuje ostatnią okazję, aby przekonać się, że nic i nikt nie jest tak ważny, jak Bóg. Jeśli więc stojąc nad grobami mimo wszystko odczuwamy niepokój o los naszych zmarłych, módlmy się, aby Bóg dał im tę ostatnią szansę – pragnienie nieba.

Niech Bóg słyszy tylko dobre słowa!

Taki mamy zwyczaj, że o umarłych nie mówimy źle. Cokolwiek by się nie wydarzyło, wspominamy tylko dobre chwile, myśląc sobie: „niech Bóg słyszy tylko dobre słowa”! Oby jednak dzień Wszystkich Świętych stał się okazją do uwielbienia Go za wszelkie dobro, także to, jakie nieustannie rośnie pośród nas, bo wtedy, doceniając nasz wkład w budowanie Bożego królestwa, poczujemy się naśladowcami wszystkich naszych Świętych i naprawdę poczujemy, że Kościół jest jeden: ten w niebie, i ten na ziemi.

Poslaniec_LOGOSoc. Jakub Kołacz SJ (PME)/ RED.