Papież Franciszek jest jednak konsekwentny. Skoro napisał w adhortacji „Ewangelii Gaudium”, że homilia powinna być treściwa i krótka, to trzyma się tego niewzruszenie. Zapewne wielu uczestników i widzów dzisiejszej kanonizacji w Rzymie zdziwiło się, że papieska homilia trwała niespełna 8 minut.
Co mnie jednak najbardziej w niej uderzyło?
Franciszek nie wyróżnił żadnego z kanonizowanych dzisiaj świętych. Raczej zwrócił uwagę na to, co ich łączy. Bardzo mocno podkreślił zachowanie przez nich obu nadziei w trudnych czasach, a także ich taktowną współpracę z Duchem Świętym.
Św. Jan XXIII zainicjował przełomowy Sobór, chociaż po ludzku mało kto się tego po nim spodziewał. A już najmniej rzymska kuria, dla której zrazu pomysł zwołania soboru oznaczał przede wszystkim uciążliwy kłopot. Kiedy już Duch Święty utorował sobie drogę przez ociężałość i rutynę watykańskich urzędników, monsiniorów i przeróżnych sekretarzy, w Kościele zapanowała radość. Wydarzyło się coś nowego. Ale już znacznie wcześniej, zanim został Papieżem, bp Angelo Roncalli rozpoznawał działanie Ducha Świętego w niełatwych nieraz dla niego poleceniach Papieży, którzy wysyłali go na trudne misje po Europie. Sprostał im, bo ufał.
Św. Jan Paweł II również niestrudzenie współpracował z Duchem Świętym, aby wprowadzić w czyn soborową wizję Kościoła. Nie był to za jego czasów Kościół zamknięty w murach, ale „mobilny”, bo św. Jan Paweł II objechał cały świat jako świadek Chrystusa i następca św. Piotra. Był to również Kościół, w którym znajdowało się dobre słowo i dla innych religii, i dla niewierzących, i dla naukowców, i dla ubogich z faweli i slumsów.
Być może nie jest to przypadek, że Franciszek ukierunkował kanonizację obu świętych Papieży na zbliżający się synod poświęcony rodzinie. Ten końcowy akt jego krótkiej homilii jest gestem prorockim. Być może tak jak św. Jan XXIII był posłuszny natchnieniu Ducha Świętego, by zwołać Sobór Watykański II, tak Franciszek uważa, że w nadchodzącym czasie wyzwaniem dla Kościoła jest rodzina i małżeństwo. Ta sprawa leży mu na sercu.
Przecież św. Jan Paweł II wygłosił wspaniałe katechezy na temat małżeństwa. Dla św. Jana XXIII jego własna rodzina była ogromnym wsparciem przez całe życie, czasem trochę również problemem. Ale nawet wtedy starał się być blisko swoich krewnych. Niemniej korespondencja z najbliższa rodziną była częścią jego codzienności. We włoskim wydaniu jego „Listy do rodziny” liczą ponad 1200 stron.
A na sam koniec dodam jeszcze, że niezwykle pocieszająco brzmi zachęta Franciszka: „Nie zapominajmy, że to właśnie święci prowadzą Kościół naprzód i sprawiają, że się rozwija”. Na co dzień często narzuca się ta słabsza strona Kościoła, można powiedzieć, wręcz grzeszna, zwłaszcza w niektórych mediach. Utyskujemy na Kościół w Polsce, że tego nie ma, a tamtego ma za dużo. Ci otwarci, a tamci zamknięci. Za dużo ludowej pobożności, za mało intelektualnej głębi. Ale dopiero niedawno uderzyło mnie, że Kościół w Polsce zrodził tylu świętych i błogosławionych. I to Kościół z jego słabościami, wadami, z kulejącą teologią, z rytualizmem i tradycyjnym „święconkiem”. Dlatego jest się z czego cieszyć. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy czcimy kolejnego świętego, którego wydała polska ziemia. I w dodatku nie zatrzymała go tylko dla siebie, lecz oddała całemu Kościołowi i światu. Chociaż my Polacy wiemy, że to już na zawsze będzie „nasz” Papież. Nie szkodzi. To przecież rodak. I z tego powinniśmy być dumni.
Jan XXIII – wypróbowany święty
Jan XXIII całe życie był zupełnie normalnym człowiekiem, pochodził z przeciętnej rodziny, prowadził zwykłe życie kapłana i biskupa, w którym jednak musiał czasem rozwiązywać trudne, choć skądinąd całkiem prozaiczne problemy. Nie spotkamy u niego mistycznych przeżyć, nie był cudotwórcą, nie spędzał długich godzin w konfesjonale i nie miał stygmatów, nie nawrócił w swym życiu setek tysięcy pogan, ateistów i innowierców, wreszcie nie zginął męczeńską śmiercią, lecz umarł we własnym łóżku.
A i teraz wielu z przekąsem zauważa, że cudami też się specjalnie nie popisał, skoro papież Franciszek zwolnił go z tego wymogu w trakcie procesu kanonizacji. A zatem po co nam taki święty? I skąd się nagle wzięło aż tylu ludzi żywiących do niego tak głęboką cześć, że Kościół zdecydował się obdarzyć go chwałą ołtarzy?…