Mędrcy – ludzie ryzyka

(fot. localsurfer/flickr.com)

(fot. localsurfer/flickr.com)

Ojcowie Kościoła mieli z Mędrcami niełatwy orzech do zgryzienia, a zwłaszcza z uprawianą przez nich astrologią. Co to bowiem oznacza, że gwiazda doprowadziła ich do Betlejem? Czy Jezus urodził się pod „jasną” gwiazdą? Już Platon pisał w „Timajosie” o tym, że wraz z narodzinami człowieka na niebie pojawia się gwiazda i znika wraz z jego śmiercią.

Herodot pisze o starożytnym królu Medów, który najpierw radzi się Magów, a potem bezskutecznie próbuje zamordować zapowiadanego następcę tronu, małego chłopca Cyrusa. W samej Biblii mamy opowieść o usiłowaniu pozbycia się Mojżesza przez faraona, a także wyrocznię mezopotamskiego wieszczka Balaama w księdze Liczb, który przepowiada wzejście Gwiazdy z Jakuba (Por. Lb 24, 17). Mateusz nie był tutaj żadnym pionierem. Zręcznie wykorzystuje znane motywy biblijne, by przekazać, że proroctwa się spełniają.

Nie powinniśmy jednak przykładać do gwiazdy zbyt dużej wagi. Jest to po prostu forma komunikacji zrozumiała dla Magów – pogan, biegłych w ówczesnej astrologii. Chodzi o pewien znak, który przykuł ich uwagę, zaniepokoił ich, ale nie należy tutaj upatrywać jakiegoś astronomicznego zjawiska, jak wybuch supernowej czy „przelot” komety. Mateusz z pewnością nie ma zamiaru wprowadzać nas w arkana starożytnej astronomii.

Ważniejsze jest to, co zawiera się w samej nazwie dzisiejszego święta, czyli Objawienie Pańskie. Bóg ukazuje się światu. Co ciekawe, według św. Mateusza nie tyle swoim, dobrze poinformowanym, co obcym, którzy nie mieli żadnych obietnic ani proroctw, ale za to trafnie odczytali inne znaki. Tak naprawdę Objawienie Pańskie zaczęło się na długo przed pojawieniem się Mędrców w Betlejem. W ich sercu i umyśle.

W sumie nie wiemy skąd oni przyszli, poza ogólną wzmianką, że ze Wschodu. To nawet nie jest istotne. Ważne, że przyszli. Wyruszyli, bo coś ich zaintrygowało, zauważyli coś szczególnego. Zresztą znamy już kogoś podobnego do Mędrców. To Abraham, który również przyszedł ze Wschodu, bo usłyszał głos: „Wyjdź z Twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca, do kraju, który Ci wskażę” (Rdz 12, 1). Abraham otrzymał obietnicę, której uwierzył i opuścił swój kraj, idąc w nieznane. Mędrcy są duchowymi krewnymi Abrahama. Może nie usłyszeli słów, ale zobaczyli coś dziwnego na niebie. To była mowa Boga przeznaczona dla nich.

Bóg daje znaki. Pierwszy wychodzi z inicjatywą. Mędrcy wyruszają, bo Bóg najpierw do nich przyszedł w sposób zapośredniczony. Dostosował się do ich możliwości i wiedzy. Każe do siebie iść, zostawić za sobą to, co swojskie i znane. Spotkanie następuje dopiero na końcu drogi. Często do odkrycia obecności i działania Boga potrzeba sporo szaleństwa i ryzyka. A to jest chyba dla nas trudne. Porzucić stare koleiny, zdobyć się na niepewność, wyjść poza rutynę, przełamać konformizm, zrezygnować z wygody.

W praktyce codziennego dnia różnie się to zaproszenie może objawiać. Modliłem się i miałem sporo uczuć, refleksji, a teraz klapa. Nic, tylko pustka. A tak mi było dobrze. Bóg jawił mi się taki bliski, tylko że może to nie był Bóg, lecz cukiereczki, który mi dawał? Wydawało mi się, że tyle rozumiem z tajemnic tego świata, że moja wiara jest taka racjonalna, a tu nagle pojawiły się dręczące wątpliwości, jakieś sprzeczności i niespójności, już mi się rzeczy nie układają w głowie tak jak dawniej. Rodzicowi mogło się wydawać, że już wie, jak wychowywać dzieci, bo dotąd wszystko grało, ale w pewnym momencie ze zdumieniem odkrywa, że metody wychowawcze nie działają tak jak powinny. Jeśli coś się zaczyna w nas chwiać, przestaje wystarczać, to znak, że jesteśmy wzywani do pójścia dalej. To jest nasza gwiazda, która niepokoi i pociąga.

I w tym miejscu często natrafiamy na przeszkodę. Wszyscy szukamy stabilizacji, spokoju, ładu. Lubimy pielesze i bamboszki. Chcemy osiąść w jednym miejscu. Boimy się zrobić kroku naprzód. Ale na dłuższą metę tak się żyć nie da. Bo wtedy nie byłoby rozwoju. W naturze człowieka tkwi również pęd do zmiany. Św. Ireneusz z Lyonu mawia, że jesteśmy gliną podlegającą ciągłemu lepieniu, a nie gotowym, wypalonym garncem. Nie tylko królestwo Boże rośnie powoli z małego ziarna. Człowiek także. Według Ireneusza, człowiek taki, jak go sobie Bóg wyobraził, jeszcze dzisiaj nie istnieje. To można powiedzieć o każdym z nas. Dlatego pragnienie świętego spokoju, okrzepnięcie, przyssanie się do przeżycia, do rzeczy, do zewnętrznej formy, może poważnie utrudnić doświadczenie Boga. Chrześcijanin to przecież wędrowiec.

W czym dzisiaj upatruję szczególne zaproszenie Boga do podjęcia ryzyka, przekroczenia czegoś, z czym się zżyłem? A może już nie odczuwam żadnego niepokoju, czuję się ustabilizowany, ułożony, wszystko mam i jest mi z tym dobrze? Czy pociąga mnie jakaś wizja, jakieś pragnienie, które wybiega poza to, do czego się przyzwyczaiłem? Czy jestem gotów utracić coś cennego, by uzyskać więcej?

Z Ewangelii dowiadujemy się tylko o początku i końcu podróży Magów. Nie wiemy też, co działo się pomiędzy. Nie znamy ich rozmów po drodze. Może w skwarze i zmęczeniu przeżywali chwile zwątpień. Kacper mówił do Baltazara: „Wiesz, chłopie, chyba ci się coś pomyliło z tą gwiazdą. Raz ją widać, raz nie. I po co nam było leźć nie wiadomo dokąd, a źle to nam było w domu?” A gdy odpoczęli, wstawali na równe nogi i szli dalej. Ich stan można śmiało nazwać szukaniem. Jednak oni do końca nie wiedzieli, kogo szukali. Wiedzieli tylko, że narodził się jakiś król, ale kto to taki?

Jerozolima w ich wędrówce to tylko chwilowy przystanek. Byli tam przejazdem, bo nie znaleźli w mieście prawdziwego króla. Dziwne, byli w miejscu świętym, obok świątyni, w centrum narodu i kultu. Ale to nie kres ich podróży. Punkt dojścia okazał się niezwykle skromny, prosty, zwyczajny, wręcz banalny. Mędrcom to jednak nie przeszkadzało. Padli na kolana w adoracji właśnie w domu, a nie w świątyni, ani w pałacu Heroda.

Można się łudzić, jak uczeni w Piśmie, że jest się blisko Boga, bo zna się proroctwa, księgi, mieszka się w stolicy i pozjadało się wszystkie teologiczne rozumy. I co z tego? Tutaj trzeba innego rodzaju zmysłu i uważności. Bóg działa prosto, ale również niekonwencjonalnie.

„Mędrcy weszli do domu (nie do stajni) i zobaczyli Dziecię i Matkę Jego”. Oni przyszli zobaczyć króla. Ta chwila nasyciła ich niepokój. Potem wrócili do domu z widokiem dziecka w ich wyobraźni. Abraham nie zobaczył Ziemi Obiecanej.

Magowie przynieśli skarby, by je oddać w akcie hołdu. Nieśli je całą drogę. Zachowali się odwrotnie niż Gollum z „Władcy Pierścieni” Tolkiena. Ten stwór również przeszedł kawał drogi, zniósł wiele, tylko po to, żeby w końcu odebrać swoje. Kierowała nim żądza. Dlatego wygrażał się co rusz wobec małych hobbitów:

„Gdzie się podział mój skarb, mój ssskarb? Bo to nasz ssskarb, nasz własssny, musimy go odebrać. Złodzieje, złodzieje, małe złodziejaszki. Gdzie się ssschowali z moim ssskarbem? Niech ich licho. Nienawidzimy ich”.

Ewangelicznym Gollumem jest Herod, który w Dziecku z Betlejem widział wyłącznie zagrożenie dla swojej władzy, dla swojego skarbu. Chciał wykorzystać (jak Gollum) Mędrców, by pozbyć się tego niewygodnego Mesjasza. Nie wyszło.

Kto chce doświadczyć objawienia Boga na co dzień, ten musi powoli uczyć się wewnętrznej wolności, w którą wpisana jest niepewność, ryzyko i ściąganie z nóg cieplutkich kapciuszków.

O. Dariusz Piórkowski SJ