Jezus nie jest nudny

(fot. Isaac Torrontera/flickr.com/CC)

(fot. Isaac Torrontera/flickr.com/CC)

Trzeba przyznać ludziom, którzy ukrzyżowali Jezusa, iż nigdy nie zarzucali mu, że jest nudny; przeciwnie, uważali, że jest zbyt dynamiczny, by pozostawić go przy życiu.

Nauka o wcieleniu jest kluczowym elementem doktryny chrześcijańskiej. Bez niej Jezus byłby jednym z nas co najwyżej w tym sensie, w jakim człowiekiem jest hinduski awatar, miłosiernie zniżający się do obcowania z ludźmi. Bez niej Jezus nie miałby wiele do zaoferowania targanym wątpliwościami ludziom, uginającym się pod brzemieniem winy. Bez niej mielibyśmy do czynienia tylko z fikcyjnym „ciałem”, z czymś w rodzaju maski lub przebrania, użytego i zwróconego do wypożyczalni, niedającym żadnej nadziei tym z nas, których całkowicie pochłonęły sprawy realnego ciała.

W jakiś sposób (któż śmiałby wyjaśnić, jak?) wszechmogący Stwórca, który niegdyś przemienił nicość we wszystko, co istnieje, który szczodrze napełnił wszechświat zdumiewającą różnorodnością galaktyk, który zapalił na Ziemi iskrę życia, inteligencji i ducha — ów niczym nieograniczony Bóg dobrowolnie zawarł się w granicach człowieczeństwa, znosząc zwątpienie, samotność, szyderstwa i śmierć. Stał się najsłabszą istotą, jaką znamy — ludzkim niemowlęciem.

On, istniejąc w postaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności,
aby na równi być z Bogiem,
lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi,
stawszy się podobnym do ludzi.

A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka,
uniżył samego siebie,
stawszy się posłusznym aż do śmierci — i to śmierci krzyżowej.
(Flp 2, 6-8)

Bycie chrześcijaninem oznacza przyjęcie do wiadomości faktu, że niepojęty, transcendentny Byt, kiedyś miał brudne pieluchy, które ktoś inny musiał mu zmieniać.

Syn — Słowo, „przez które wszystko się stało” — „ogołocił samego siebie”, zrezygnował z boskiej wszechwiedzy, którą w dobrej wierze tak bardzo chciałoby Mu zwrócić wielu kaznodziejów, tak jakby Bóg, stawszy się człowiekiem, od początku wiedział, jak skończy się Jego misja („O, bracia i siostry, nasz drogi Zbawiciel zawsze widział przed sobą krzyż, na którym miał skonać!”). Ta bezsensowna szczodrobliwość kwestionuje pełnię człowieczeństwa Jezusa, ludzie bowiem są tylko stworzeniami, które muszą dźwigać ciężar niepewności i zwątpienia. Ewangelia mówi nam, że „Jezus (…) czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2, 52). Przypisywanie mu boskiej pewności oznaczałoby, że konanie w Ogrójcu i nieomal całkowita rozpacz na krzyżu były pretensjonalnymi imitacjami ludzkich przeżyć.

Byłoby przecież dla Niego oczywiste, że „wszystko będzie dobrze”. W mniej dramatycznych sytuacjach boska wszechwiedza Jezusa sprowadzałaby do absurdu Jego rzeczywistą irytację z powodu zatwardziałości i niepojętności uczniów (w czym bez wątpienia jesteśmy do nich podobni); kwestionowałaby też autentyczność Jego bezmiernej cierpliwości (którą możemy jedynie starać się naśladować).

Człowiek Jezus, którego znamy z ewangelii, nie poddaje się też próbom uczynienia zeń łagodnego baranka, który jest „cichy i pokorny sercem” (Mt 11, 29). Tę upraszczającą kastrację najlepiej ze znanych mi autorów demaskuje pisarka i mediewistka Dorothy Sayers. Poniżej przytaczam dłuższy fragment jej książki „Credo lub chaos”, w którym autorka ta rozlicza się z obrazem Jezusa — sympatycznego luzaka, zbawiciela dla dzieci, nieznających jeszcze prawdziwych pokus ani tragedii:

Trzeba przyznać ludziom, którzy ukrzyżowali Jezusa, iż nigdy nie zarzucali mu, że jest nudny; przeciwnie, uważali, że jest zbyt dynamiczny, by pozostawić go przy życiu. Dziełem kolejnych pokoleń było stłumienie wyrazistych cech tej wstrząsającej osobowości i otoczenie jej atmosferą nijakości i nudy. Bardzo skutecznie stępiliśmy Lwu Judy zęby, głosząc, że jest „cichy i pokorny” i uznając go za niegroźnego ulubieńca umiarkowanie gorliwych kaznodziejów i pobożnych starszych pań.

Tym, którzy go znali, Jezus jednak nigdy nie wydawał się niegroźny i pokorny; przeciwnie, uważali go za niebezpiecznego wichrzyciela. Był wprawdzie dobry dla nieszczęśliwców, cierpliwy dla grzeszników szczerze szukających Boga i pokorny wobec nieba; jednak potrafił też urągać duchownym, nazywając ich hipokrytami. Króla Heroda nazwał „lisem”. Bywał na ucztach w podejrzanym towarzystwie; nazywano go „żarłokiem i pijakiem, przyjacielem celników i grzeszników” (Mt 11, 19). Złorzeczył przekupniom i wyrzucił ich wraz z ich towarami ze świątyni.

Uzdrawiając, nie zważał na straty, jakie ponosili właściciele świń. Nie kierował się nigdy względami zamożności czy pozycji społecznej. Wciągany w słowne pułapki, wykazywał paradoksalne poczucie humoru, rażące ludzi rozsądnych i statecznych; odpowiadał nieprzyjemnie wnikliwymi pytaniami, na które nie sposób było znaleźć łatwej odpowiedzi. Swe ludzkie życie przeżył jako człowiek bystry, śmiały i pełen energii; jeśli był Bogiem, to widocznie Bogu również trudno byłoby zarzucić brak tych cech.

Piękno jego postaci nazbyt odsłaniało jednak naszą brzydotę; przedstawiciele władz uznali zatem, że burzy istniejący porządek. Pozbyli się więc Boga w imię martwego ładu i świętego spokoju.

William J. O’Malley SJ (z książki „Efekt WOW”)

66412Zdumienie i zachwyt rzadko nam dziś towarzyszą. Natomiast w dzieciństwie – motylek, tęcza, łagodny dotyk mamy, pierwsza łza – wszystko, czego doświadczaliśmy zdumiewało i zachwycało. Jest to tzw. efekt „wow”, bez którego trudno naprawdę wierzyć. Książka traktuje o wierze. I nie jest nudna. Twórczo niepokoi i pomaga jeszcze raz zachwycić się katolicką wiarą.

Chcę przeczytać tę książkę >>