Bobola – uparty i zawzięty mężczyzna

Procesja z relikwiami św. Andrzeja Boboli (fot. Mateusz Konopiński SJ, Michał Kłosiński SJ i Paweł Rakowski SJ)

Procesja z relikwiami św. Andrzeja Boboli (fot. Mateusz Konopiński SJ, Michał Kłosiński SJ i Paweł Rakowski SJ)

Święty Andrzej Bobola. Jezuita, męczennik. Śmierć, jaką Mu zadano była bardzo brutalna. Po śmierci, jego umęczone ciało przeszło dość długą drogę, aż w końcu znalazło swoje miejsce w Warszawie, w kościele oo. Jezuitów.

Andrzej był upartym i zawziętym mężczyzną, co wyraźnie zauważono przy dopuszczaniu Go do ostatnich ślubów w zakonie. Był człowiekiem bardzo kontrowersyjnym, miał tylu wrogów, co i zwolenników. W końcu został umęczony. Wspominam bardzo pokrótce Jego życie, by wydobyć właśnie to, że był uparty i zawzięty. Często te dwie cechy tzw. wychowawcy uważają za złe. Dość łatwo wychowuje się ludzi łagodnych i podatnych. Nie trzeba się męczyć z takimi. Te dwie cechy są bardzo istotne w naszym życiu. Trzeba nam być upartymi i zawziętymi. I te dwie cechy budować na Jezusie.

Oczywiście, że te dwie sprawy to kwestia charakteru, ale także kwestia Ewangelii i wcielania jej w życie. Jezus i za Nim cała Ewangelia to historia o upartym i zawziętym dążeniu do celu. Kiedy uczniowie kłócą się o miejsce w Królestwie, On idzie ku Jerozolimie i mówi o tym, co będzie, o Krzyżu. Kiedy Żydzi po rozmnożeniu chleba odchodzą, On idzie dalej i tylko pyta uczniów czy i Wy chcecie odejść? Kiedy ludzie po kolejnym cudzie chcą Go obwołać królem odchodzi dalej. Jest uparty w dążeniu do celu. Czy się to komuś podoba czy nie, idzie dalej. Nie zatrzymuje się. Wie, że ciągle się naraża. Tak jak i Andrzej Bobola w swojej misji na Kresach. Szedł i głosił, i z dnia na dzień coraz bardziej się narażał. Aż w końcu zapłacił za to życiem jak i Jego Mistrz.

W drugim czytaniu Paweł dotyka tego, czego sami często doświadczamy bardzo mocno. Podziałów. I być może nasze podziały są inne niż te o jakich pisze Paweł, to jednak się zdarzają. Ktoś jest lepszy, ktoś gorszy, ten przyjaźni się z tamtymi, ten myśli mniej inteligentnie ode mnie, a ta ma nie taki styl jak ja. Ten jest od Rydzyka, ten z Łagiewnik, ten postępowiec, ten trads. Można by tak mnoży przykładów. Tymczasem Paweł mówi krótko – takie myślenie nie jest Jezusowe. To co jest ważne, to sedno czyli Krzyż, a więc droga Pana. Reszta jest nieważna. I ostrzega nas byśmy nie liczyli na to, że wybierając drogę Pana będziemy zrozumiani przez innych. Mówi wprost, że innym to, co robimy i jak idziemy wydaje się głupstwem.

Iść drogą Pana, to iść swoją drogą, ale w wierności. Sobie, innym i Jemu. Konsekwentnie i uparcie, nie idąc na głupie kompromisy. Być na Drodze Pana, to stawać się kobietą, która jest piękna, która potrafi innych uczyć miłości i przebaczenia. Iść drogą Pana, to stawać się konkretnym facetem, mającym swoje zdanie, który potrafi zawalczyć i przetrzymać napięcie. Który walczy, ale wtedy kiedy to konieczne. Być na drodze Pana, to starać się o to, by nie zniweczyć Krzyża Pana w codzienności.

Pragnę śmierci. Nie wiem czy to ucieczkowe, czy bardziej to, że chcę już być z Nim. Zapewne te dwie motywacje bardzo się mieszają. Każdego dnia proszę mojego Pana by mnie już zabrał i to jedna z niewielu niewysłuchanych moich modlitw. Jeśli pozwoliłby mi umrzeć męczeńsko (może nie tak strasznie jak Andrzej) byłoby dobrze, Kościół uczy, że to sprawiłoby, że poszedłbym na pewno do Niego.

O. Grzegorz Kramer SJ/ RED.