Ile jest warte życie człowieka?

(fot. harold.lloyd (won't somebody think of the tags)/flickr.com/CC)

(fot. harold.lloyd (won’t somebody think of the tags)/flickr.com/CC)

Jak podaje tradycja, pierwszy król Polski zapłacił za ciało św. Wojciecha tyle złota ile ono ważyło. Czy można mierzyć wartość człowieka w pieniądzach? Spontanicznie stwierdzimy, że nie! Czy aby na pewno tak jest zawsze? Co w takim wypadku ze słowami Jezusa: oddajcie, więc Cezarowi, co należy do Cezara?

Czy każdy człowiek ma prawo żyć? Czy aby aborcja lub eutanazja jest czymś złym? Kiedyś były to tematy „tabu”, dziś już nie są. Życie drugiego człowieka jest coraz wyraźniej uzależnione od myślenia reszty społeczeństwa. Pytania o życie innych przestały być wyłącznie kwestiami teoretycznymi a stały się pytaniami powszechnej troski.

Obecnie nietrudno spotkać się z przekonaniem, że wartość człowieka wyznacza jego produktywności względem społeczeństwa. Człowiek jest postrzegany jako homo oeconomicus – samodzielny i niezależny racjonalista dążący nieustannie do maksymalizacji zysku przy jednoczesnej minimalizacji kosztów produkcji. Przyjrzyjmy się zatem takiemu modelowi osoby.

Spróbujmy na chwile wczuć się we współczesny sposób myślenia i uznajmy, że niepełnosprawna bądź upośledzona osoba jest bezproduktywna. Produkowane przez nią dobra materialne są znikome lub nie ma ich wcale. Dodatkowo człowiek taki naraża resztę społeczeństwa na dodatkowe koszty. Słuszne wydaje się ich pozbycie. Wykluczanie jednostek słabszych pod pretekstem ulżenia im oraz innym wydaje się być sensownym – logicznym, a nawet kuszącym argumentem. Takie podejście obniża koszty utrzymania społeczeństwa. Nie trzeba utrzymywać domów dziecka, hospicjów, domów starców, domów opieki społecznej, oddziałów paliatywnych, oraz innych instytucji zajmującymi się „bezproduktywnymi” jednostkami.

Funkcjonowanie społeczeństwa wyłącznie w kategoriach ekonomicznych jest zgubne. Dla zrozumienia zagrożenia jakie powoduje myślenie systemowo-ekonomiczne posłużę się pewną grą teoretyczną. Załóżmy istnienie państwa o nazwie Metopia. Każdy z jego mieszkańców jest skupiony wyłącznie na rozwoju osobistego dobrobytu. W świecie tym interesy jednostek nie są w żaden sposób powiązane, innym słowy każdy troszczy się o siebie. Metopijczycy nie interesują się opiniami innych osób, nie mają żadnych przekonań religijnych, a w swoim działaniu nie kierują się żadnymi normami etycznymi. Jest to państwo, w którym obywatele obierają za cel osiągnięcie osobistego zysku. Spróbujmy się wczuć w rolę motopijczków i sami zarzućmy systemy etyczne oraz przekonania religijne. Obierzmy za cel maksymalizację naszego dobrobytu i zastanówmy się czy z tej perspektywy jest możliwa obrona osób nie w pełni sprawnych.

Państwo Metopia uważa za konieczne usunięcie jednostek niesamodzielnych takich jak: niepełnosprawni, osoby upośledzone, w podeszłym wieku, a także nieplanowanych dzieci. Argument przemawiające za takim postępowaniem jest następujący. Osoby te są niesamodzielne i nie potrafią się zatroszczyć o rozwój własnego dobrobytu. Skoro nie są samodzielne, to potrzebują kogoś innego kto im pomoże. W takiej sytuacji osoba pomagająca będzie poszkodowana. Straci pewne zasoby (czas, energię, pieniądze itd.), które mogłaby wykorzystać na powiększenie własnego dobrobytu. Nawet jeżeli spróbuje pomóc komuś to zostanie to odebrane przez resztę metopijczów za postępowanie niewłaściwe. W takim wypadku osoba ta nie maksymalizuje swojego dobrobytu. Ekonomiczne myślenie o drugim człowieku sprawia, że należy usuwać ludzi niesamodzielnych z państwa, gdyż stanowią zagrożenie dla państwa. Przy wyeliminowaniu jednostek słabych początkowy zysk jest bardzo duży. Pieniądze, czas oraz inne możliwości mogą zostać wykorzystane inaczej. Zysk jest szybki i osiągnięty niskim kosztem. Jednakże konsekwencje takiego myślenia i postępowania już nie.

Usuwanie jednostek słabych jest przesunięciem granicy tego co stanowi o człowieku. Rodzi to poważne konsekwencje nawet w świecie Metopijczyków. Granica raz naruszona przez system może zostać ponownie przez niego przesunięta i to dowolną ilość razy. Społeczeństwo Metopii (tak jak nasze) nie jest grupą identycznych jednostek. Jest to grupa osób dążąca do realizacji celu – maksymalizacji własnego dobrobytu. W związku z tym zawsze znajdą się osoby, które lepiej lub gorzej realizujące ten cel. Efektem usunięcia najsłabszych, jest zaostrzenie pojęcia osoby. Ustalenie „nowej” granic spowoduje, że zawsze będziemy usuwać najsłabszych dopóki oni są. Nie ważne czy będą to osoby niepełnosprawne czy ludzie gorzej radzący sobie z prostą matematyką. Tego typu postępowanie powoduje, że przetrwa jeden homo oeconomicus – ten który jest najsprytniejszy.

Myślenie kategoriami wartości ekonomicznej o innych doprowadza do złych konsekwencji. Jedną z nich jest brak poczucia bezpieczeństwa – nie mam pewność czy w przyszłości to ja nie będę najsłabszy na tle innych. Każdy zaczyna działać na własną rękę oraz walczyć o swoje. W ten sposób bliźni przestaje być dla mnie podmiotem, a staję się przedmiotem – narzędziem do realizacji moich potrzeb. Pojawia się także ciche założenie, że człowiek wartościowy to taki który jest przydatny. Takie patrzenie na człowieka jest kuszące, ale zgubne. Zamiast wzrastać jako osoby, rozwijam się wyłącznie zewnętrznie i tracimy to co odróżnia nas od innych gatunków. Zmierzamy wtedy do ideału Hobbesa, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem. W ten sposób można zobaczyć jak system, który miał pomóc rozwojowi społeczeństwa doprowadza do jego wypatrzenia.

Społeczeństwo to nie firma, w której liczą się zyski ekonomiczne. W nim powinna być najcenniejsza wartość drugiego, a tym samym troska o niego. Dlaczego? Inny człowiek sam w sobie jest już dla mnie wartością bez względu na to jaki jest. Inne osoby nie nadają mi wartości, ale pomagają mi ją odkryć. Na przykład wystarczy spojrzeć na zakupy w markecie. Stoimy w kolejce i widzimy jak kasjerka – w pełni sprawna osoba nie śpieszy się z wykonaniem swoich obowiązków. Zazwyczaj się wtedy denerwujemy i zwracamy jej uwagę że mogłaby robić to szybciej, nasze zdenerwowanie podzielają też inni, którzy stoją za nami. W efekcie kilka osób (w tym sama kasjerka) jest dość mocno podirytowanych i zniecierpliwionych.

Kiedy jednak za kasą zasiada osoba niepełnosprawna sytuacja się diametralnie zmienia. Jesteśmy wobec niej wyrozumiali oraz w żaden sposób jej nie popędzamy. W efekcie również my jesteśmy cierpliwsi i spokojniejsi, podobnie osoby stojące za nami w kolejce. Możliwe, że osoby słabsze nie są najbardziej produktywnymi osobami, ale uczą nas tego o czym w codziennych sytuacjach zapominamy – troski i traktowania innych po ludzku.

Oddajcie, więc Cezarowi, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga brzmi pełne zdanie Pan Jezus. Jezus nie mówi, żeby ignorować system i państwo, w których żyjemy. Dlatego nie można zapominać o tym co należy do Ceraza – naszych obowiązkach, troskach, płaceniu rachunków, podatków, rozwoju gospodarki. Pamiętajmy jednak też o tym co należy do Boga, czyli o drugim człowieku. Zwłaszcza o jego życiu, bo to jest wyłącznie własnością Boga, a dla nas stanowi nieocenioną wartością.

Marek Firlejczyk SJ/ RED. (za DEON.pl)