Gorliwy sługa Chrystusa Króla

Bł. Michał Augustyn Pro SJ

Bł. Michał Augustyn Pro SJ

Referat o. Michała Augustyna SJ traktujący o postaci bł. Michała Augustyna Pro SJ (1891-1927) – Gorliwego sługi Chrystusa Króla.

Ojciec Michał Pro SJ szedł na miejsce kaźni bardzo spokojny. Po drodze powiedział wszystkim, że im przebacza. W ręku ściskał krzyżyk, który otrzymał w jezuickim nowicjacie oraz różaniec. Poprosił o możliwość modlitwy na klęczkach. Następnie wstał nie pozwalając zawiązać sobie oczu. Rozłożywszy ręce na krzyż zdążył jeszcze krzyknąć: „Niech żyje Chrystus Król!”. Z tym zawołaniem będącym treścią całego chrześcijańskiego życia ginęli za wiarę także inni meksykańscy męczennicy w latach dwudziestych XX wieku. Kościół wspomina bł. O. Michała Pro 23 listopada. Nieustraszony kapłan i jezuita, pragnął do końca swoich dni, z narażeniem życia, walczyć pod Sztandarem Krzyża.

Dom rodzinny

Urodził się 13 stycznia 1891 roku w Guadalupie w Meksyku. Jego ojciec był inżynierem i dyrektorem kopalni zaś mama zajmowała się wychowaniem licznego potomstwa. W domu rodzinnym panowała głęboko katolicka atmosfera i szczere przywiązanie do Kościoła i jego pasterzy. Michał miał dziesięcioro rodzeństwa, on był najstarszy. Jako dziecko był bardzo chorowity, często cierpiał na bóle żołądka. Dlatego na początku uczono go w domu, dopiero potem na krótki czas poszedł do szkoły. Od szesnastego roku życia pomagał ojcu w pracach biurowych. W tym czasie bardzo zaprzyjaźnił się z górnikami, w chwilach wolny zjeżdżał do kopalni, by poznać ich mozolną pracę i usłyszeć o troskach, którymi żyli. Ta ciekawość świata robotników i ludzi prostych towarzyszyła mu do końca życia.

W wolnych chwilach chętnie spotykał się z górnikami, których polubił ucząc się nawet ich specyficznego sposobu wyrażania się. Później język ten i charakterystyczny sposób zachowania będą mu przydatne, gdy ukrywać się będzie przed reżimową meksykańską policją prowadząc potajemnie pracę duszpasterską.

Michał był bardzo pogodnym i wesołym chłopcem, rozgadanym i bardzo sympatycznym. Chętnie grał na gitarze i śpiewał z zapałem meksykańskie piosenki. Miał talent wodzireja, potrafił być duszą towarzystwa, dlatego był przez wszystkich bardzo lubiany. Jednocześnie lubił samotne wędrówki i długie godziny zadumy nad swoim życiem. Chętnie się modlił. Pewnego dnia „uciekł” z domu i zbudował sobie pustelnię z kamieni, z której powrócił po tygodniu samotnych rozmyślań.

Dar powołania

I choć nie chciał zostać ministrantem i przez jakiś czas obraził się na Pana Boga, bo jego dwie starsze siostry Conception i  Maria de la Luz wstąpiły do klasztoru, to przecież jego serce pozostało wielkoduszne i otwarte na Boży głos. Pewnego dnia usłyszał kazanie misjonarza jezuity, Ojca Mir, który stwierdził, że tak wiele otrzymaliśmy od Pana Jezusa, a to powinno skłonić nas do zadania pytania: Co ja dla Niego uczynię i co Mu ofiaruję? Przynaglony tym pytaniem dwudziestoletni Michał postanowił naśladować Pana Jezusa na drodze życia zakonnego i kapłańskiego w Towarzystwie Jezusowym. Rozpoczął nowicjat w 1911 roku, gdzie po dwóch latach złożył swoje zakonne śluby.

Kontekst prześladowań 

Już Konstytucja Meksyku z 1857 roku zawierała pewne elementy nieprzyjazne Kościołowi. Sytuacja polityczna uległa radykalnej zmianie w tym względzie, gdy do władzy doszedł Venustiano Carranza w 1914 r. Dwa lata później w tym katolickim kraju   nasiliło się prześladowanie Kościoła. Obok reformy rolnej wprowadzono prawa ograniczające działalność duszpasterską księży oraz katolickie szkolnictwo. Żołnierze dyktatora bezcześcili w kościołach Najświętszy Sakrament, urządzano w nich bale. Jako, że nie udało się przeprowadzić reform, wtedy władzę przejął generał Obregon, który 1 grudnia 1920 r. został  wybrany na prezydenta. W rzeczywistości był dyktatorem, który podczas fikcyjnych wyborów 6 lipca 1924 wprowadził na swoje miejsce Plutarco Elias Calles’a. Były nauczyciel kazał pozamykać szkoły katolickie i zakazał publicznej działalności księży. Jezuici zdecydowali  się przenieść formację kleryków do Kalifornii. Z Meksyku zostali usunięci kapłani z innych krajów. Prawie całą swoją zakonną formację Michał Pro odbył poza granicami swojej Ojczyzny; najpierw w Granadzie w Hiszpanii, studiował retorykę i filozofię.

Wtedy miał okazję, by odprawić rekolekcje w Manresie, k. Barcelony. Odprawiał długie medytacje w grocie, gdzie przed czterema wiekami przeżywał walkę duchową założyciel jezuitów. Michał ukształtowany został w szkole Ćwiczeń duchownych św. Ignacego. Bliska mu była kontemplacja o Wołaniu Króla oraz o  Dwóch sztandarach. Młody jezuita rozważał, na czym polega owa walka „pod Sztandarem Krzyża”, a więc pośród przeciwności i upokorzeń znoszonych dla Pana. Uczył się też, co znaczy naśladować Pana Jezusa na drodze krzyża i jak praktykować w życiu zakonnym Trzeci stopień pokory polegający na tym, by wybierać raczej ubóstwo z Chrystusem ubogim, niż bogactwo; zniewagi z Chrystusem pełnym zniewag, niż zaszczyty.

Następnie, w 1920 roku, Michał powrócił na kontynent amerykański, do Nikaragui, gdzie został nauczycielem i wychowawcą w jezuickiej szkole.

Pozostał radosny

Po dwu latach, w 1922 r.  powrócił do Hiszpanii, gdzie w Barcelonie rozpoczął swoje studia teologiczne, które następnie  kontynuował w Enghien w Belgii. Już jako dziesięcioletni chłopak miał problemy z żołądkiem, z powodu których musiał przerwać naukę w szkole. Uczył go w rodzinnym domu nauczyciel. Objawy choroby znowu się nasiliły, dlatego w krótkich odstępach czasu poddany został trzem operacjom. Tę uciążliwą chorobę znosił z wielką cierpliwością, choć nieraz zwijał się z bólu. Pewnego dnia powiedział do swoich przyjaciół: „Jestem gotów umrzeć natychmiast”. Brak snu pozwalał mu prawie całą noc spędzać na modlitwie. Michał zawsze cierpliwie znosił chorobę, bo był zjednoczony z Bogiem. W bardzo trudnym dla niego czasie napisał wiersz nawiązujący do znanej modlitwy św. Ignacego Loyoli Zabierz, Panie i przyjmij… „

Odbierz mi wszystko, lecz w zamian daj dusze

Za cenę zdrowia, za szczęście, cześć –
Niechaj mym żarem wszystkie serca skruszę,

Który, Ty, Panie, racz w mą duszę wnieść.

Rzuć mię na twardą poniewierkę, nędzę,
Gdzie łzy nie otrze przyjaciela dłoń,
Niech bez pieszczoty matczynej dni spędzę,
Lecz daj mi dusze, które chłonie toń…

Niech cierpię w życiu samotny bezmiernie,
Gdy głos do znanych nie dojdzie mi bram,
A Krzyż mój ciężki i spotkane ciernie
Niech znoszę ciągle, bez pomocy, sam!…

W ten sposób realizował się w jego życiu gotowość na przyjęcie krzyża (por. ĆD, cierpieć upokorzenia z Jezusem upokorzonym). Modlitwa ta przypomina te napisane przez św. Teresę z Avila i św. Jana od Krzyża. Ze względu na trudności zdrowotne, został wysłany do południowej Francji (Prowansja). Brak apetytu trzymał chorego w stanie wielkiego osłabienia. Przełożeni wysłali go na południe w nadziei, że ciepły klimat przyczyni się do polepszenia jego zdrowia. Sądzono bowiem, że powietrze morza Śródziemnego sprowadzi prędkie pokrzepienie sił. Do czerwca przebywał w Prowansji w domu zakonnic franciszkańskich. Czas dłużył mu się bardzo. Jeden z jego współbraci meksykańskich, studiujący w Hiszpanii, pytał go, czy nie potrzebuje czegoś. Odpowiedział (20 kwietnia 1926):

„Czego mi potrzeba?“

1° Cierpliwości; bo po tylu latach posługiwania się dotychczasową poczyna się już zużywać.

2° Pracy; bo to życie próżniacze nie zgadza się z moim charakterem i moim temperamentem nerwowym.

3° Starej wielbłądzicy, wiesz, wielbłądzicy z garbem na grzbiecie, który służyłby za siedzenie, abym składał wizyty szpitalom, klinikom, sanatoriom, lekarzom, zakonnicom i pielęgniarkom.

4° Ducha wiary (w razie gdyby było niemożliwem mieć wielbłądzicę), aby wchłonąć w siebie mieszaniny wytworów farmaceutycznych. Co do mnie bowiem, wierzę tylko jednemu lekarstwu: rycynusowi.

Wylicza potem cały szereg lekarstw, które mu każą zażywać codziennie i kończy:

„Czy to jest życie?” (zob. Antoni Dragon, „Za Chrystusa Króla”, s. 50-51).

Na każdym etapie formacji zakonnej odznaczał się wielką pilnością w nauce i gorliwością w codziennej modlitwie, zwłaszcza przez częste nawiedzanie Najświętszego Sakramentu. Cechowała go także wielka zażyłość z Maryją, o czym świadczy jego pielgrzymka do Lourdes, którą się bardzo uradował (por. s. 121-126).

Kapłan

Przełożeni zakonni zastanawiali się, czy dopuścić go do święceń prezbiteratu, ale ostatecznie przekonała ich jego pobożność, gorliwość i ofiarność. Na kapłana został wyświęcony we wspomnienie św. Ignacego Loyoli, 31 lipca 1925 roku. W tym też roku, na zakończenie Roku Świętego, Ojciec Święty Pius XI ogłosił Chrystusa Królem Wszechświata. Po odprawieniu Mszy św. prymicyjnej 1 sierpnia udał się do swojego pokoju, położył na stole zdjęcia swoich bliskich, ucałował je i po kolei udzielał swego kapłańskiego błogosławieństwa. Łzy wzruszenia same napływały mu do oczu… bo przecież kilka miesięcy wcześniej zmarła jego matka, z którą łączyła go głęboka, duchowa więź. Świadczy o tym ostatni list od matki, s. 48 (Ew. cytat albo omówić). Pan Bóg udzielił mu łaski poznania daru kapłaństwa, o którym pisał: Królewskie kapłaństwo (s. 44).

Michałowi nie udało się zdać końcowego egzaminu z całej teologii, zbrakło mu kilka dni na przygotowanie, był wtedy bardzo osłabiony przebytymi operacjami. Wkrótce potem kazano mu powrócić do Meksyku, skąd już dochodziły informacje o powracającej fali prześladowań. O jego wielkiej miłości do robotników świadczy pewien epizod z jego rozmowy z górnikami z kopalni w Charleroi (s. 45-46):

„We wrześniu nowo-wyświęceni rozjechali się na pracę. O. Pro, będąc zdała od swoich, wyprosił sobie, by mógł zwiedzić kopalnie i odwiedzić zarazem swych przyjaciół górników. W Charleroi zstąpił z nimi w głąb podziemia, wracając zaś na górę, nie chciał się umyć pod natryskiem, by zmieszać się łatwiej z górnikami, którzy wracali do domów.

W Belgii robotnicy – jak pisze ks. Antoni Dragon SJ – mają swoje specjalne przedziały, do których inni wsiadać nie mogą. Wielu wśród nich jest socjalistów. O. Pro kochał robotników i chciał jechać razem z nimi. Bez wahania wsiadł do wagonu, w którym grupka socjalistycznych robotników wśród dymu tytoniu grała w karty. Inni przeplatali skromny posiłek ożywioną rozmową. Przyjęcie, jakiego doznał, nie było obiecujące. Ukazaniem się tego klechy zdziwieni, urwali nagle rozmowę. Nastało przykre milczenie.

Wtem jeden z podróżnych, zajęty jedzeniem, chcąc niewątpliwie O. Pro dać do poznania, że lepiej zrobi, gdy sobie inny wyszuka przedział, oraz by zbić z tropu natrętnego towarzysza, zapytał:

– Proszę księdza, czy wie ksiądz, dokąd się dostał?

– Bo… cóż?

– My jesteśmy socjaliści!

– Ach! To doskonale się składa, gdyż ja jestem również socjalistą   – odparł O. Pro.

– Jak to ksiądz?

– Tak… Tylko – rzekł – trąc czoło, miałem zawsze jedną trudność. Gdy będziemy mieli w swoich rękach wszystkie pieniądze bogaczów, w jaki sposób je zachowamy?

Robotnik nie wiedział, co odpowiedzieć i by się wybawić z kłopotu, powiedział Ojcu:

– Są także z nami komuniści.

– Komuniści? – Ach, jak się cieszę, bo i ja jestem komunistą! Ale słuchajcie, już jest pierwsza. Wy jecie, a przecież ja także jestem głodny; nie zechcecie podzielić się ze mną?

Robotnik, zbity z tropu taką śmiałością, spogląda na swych towarzyszów i pyta się w duchu, co ma robić.

Po chwili jeden znów usiłuje podjąć przerwaną rozmowę i pyta:

– A więc ksiądz nie obawiał się wsiąść do naszych przedziałów?

– Dlaczegóż mam się obawiać, ja mam zawsze przy sobie broń!

Robotnicy spoglądają na się, coraz bardziej zaintrygowani tym księdzem nowego pokroju. Tymczasem Ojciec wyciągnął z kieszeni krzyżyk zakonny i wskazując nań, powiedział:

„To jest moja broń, z bronią tą nigdy i nigdzie nie doznaję obawy“. I zaczął im mówić tak pięknie i z dziwnym jakimś ciepłem o „Robotniku“ z Nazaretu, o Jego wielkim poważaniu dla pracy, że wnet socjaliści go otoczyli i słuchali z ochotą. W międzyczasie pociąg zajechał na jakąś stację; jeden robotnik pobiegł do bufetu i powrócił z tabliczką czekolady, którą podał O. Pro; ten ułamał cząstkę i zjadł z apetytem, tak jakby był jednym z nich. Swobodna i ożywiona rozmowa toczyła się dalej. Przy rozstaniu robotnicy serdecznie uścisnęli dłoń kapłana, a jeden powiedział: „Gdyby wszyscy księża byli tacy, inneby panowały stosunki” (Antoni Dragon, Za Chrystusa Króla, s. 45-46).

Powrót do Meksyku

W czerwcu, 1926 r. wsiadł na okręt płynący do swojej umęczonej Ojczyzny. Prześladowania Kościoła nasiliły się po powrocie Ojca Michała Pro do Meksyku. Masowo zamykano wtedy domy zakonne, państwo zdominowane przez masoński rząd Callesa, przywłaszczało sobie kościoły. Za każdym razem, podobnie jak to miało miejsce później np. w Czechosłowacji, kapłani musieli prosić wrogie Kościołowi władze o  pozwolenie na odprawienie Mszy Świętej z ludem. Pełen apostolskiego zapału Ojciec Pro nie godził na tak niesprawiedliwe traktowanie Kościoła pozbawiające wiernych możliwości przyjmowania Sakramentów świętych. Pomimo groźby uwięzienia za prowadzenie „nielegalnej” działalności, z jeszcze większą gorliwością oddał się kapłańskiej posłudze.

Przemieszczał się z miejsca na miejsce przebrany za robotnika i zachowywał się podobnie, jak oni. Nie jeden raz cudem udawało mu się wymknąć z zastawionych przez tajną policję zasadzek. Pewnego razy, aresztowany, wyskoczył z pędzącego samochodu. Innym razem, nie widząc możliwości ucieczki, poprosił przypadkiem napotkaną dziewczynę, by udawali zakochana parę… Pewnego dnia, gdy zastał dom, w którym była „stacja eucharystyczna”, podszedł do agentów, odsłonił klapę i udając jednego dodał porozumiewawczo: „złapaliśmy ptaszka”. Po zakończeniu duchowej posługi wyszedł jakby nigdy nic, pozdrowiony jeszcze przez kapusiów. Przebierał się za żebraka lub udawał szalonego niosąc w tym samym czasie wiatyk do umierających.

Właśnie w tym najtrudniejszym dla niego czasie przydał mu się wyuczony w młodości slang meksykańskich górników. Pewnego dnia udawał handlarza drobiem niosąc w klatce kilka kur! Wierni podarowali mu psa, który miał go ochraniać w niebezpieczeństwie. Obok działalności duszpasterskiej nasz błogosławiony organizował także pomoc charytatywną ubogim rodzinom.  Dodajmy, że był kapłanem przemieszczającym się „na cywila”, dar kapłaństwa nosił w swoim sercu. Dodajmy, że noszenie stroju zakonnego było surowo zakazane. Ojciec Michał Pro dla dobra dusz, gotowy był iść aż na koniec świata.

Współpraca ze świeckim

Meksykański jezuita był w tym niezmiernie trudnym czasie prekursorem współpracy z ludźmi świeckimi. To oni zorganizowali kilkadziesiąt „stacji  eucharystycznych”, punktów w których udzielał on Komunii Świętej. Dzięki jego odwadze od dwustu do trzystu katolików dziennie, mogło przyjąć do swego serca Pana Jezusa. Pewnego dnia, w pierwszy piątek miesiąca, pobił rekord aż trzech tysięcy udzielonych Hostii – rozdał ponad 2 tys. hostii. Zwykle każdego dnia udzielał od 200 do 300 Komunii św.

Uwięzienie i męczeństwo

Antyklerykalne władze Meksyku wspierane niestety przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Wilsona, nie mogły już dłużej znosić odważnej pracy duszpasterskiej „zuchwałego” jezuity. Dzięki swojej nieustraszonej postawie podtrzymywał on na duchu wielu katolickich patriotów. Siła opozycyjnej Ligii przeciwko rządowi ciągle wzmacniała się. Dlatego Ojciec Michał bez przerwy był tropiony. On sam przeczuwał, że dni jego życia są już policzone, dlatego w październiku 1927 roku prosił chrześcijańskie wspólnoty, którym posługiwał, o wyproszenie dla niego u Boga łaski męczeństwa.

Odważny jezuita od dawna żywił pragnienie śmierci męczeńskiej. Żarliwemu apostołowi nie dość było na tym, że dla Pana Boga i dusz mógł do upadłego pracować; on pragnął nadto dla nich cierpieć. W miarę jak dochodziły z różnych stron kraju smutne wieści o lejącej się krwi katolickiej i o srożącym się coraz bardziej ucisku prześladowców, Ojciec Pro coraz gorącej wzdychał do palmy męczeńskiej. „Umrę – mówił – ponieważ dla ocalenia Meksyku trzeba krwi kapłańskiej i to wiele…“ W jednym zaś z ostatnich listów pisał: „Potęga naszych nieprzyjaciół, działających pieniędzmi, bronią i kłamstwem upadnie w proch, jak ona statua, którą widział Daniel skruszoną przez kamyczek padający z nieba. Już świtają pierwsze błyski zmartwychwstania, właśnie dlatego, że mroki męki dochodzą do największego natężenia. Ze wszystkich stron dochodzą wieści o okrucieństwach i uciskach. Ofiar jest wiele, liczba męczenników z dnia na dzień wzrasta. O, żeby i mnie przyszło tego wielkiego losu się doczekać.“ Gorące te pragnienia popierał O. Pro żarliwą modlitwą o męczeństwo. Pewnego listopadowego poranka prosił zakonnice klasztoru, gdzie odprawiał Mszę św., o modlitwę, żeby Bóg przyjął łaskawie jego życie za wybawienie biednej ojczyzny.

Po Mszy św. powiedział do siostry przełożonej: „Czułem – rzekł do niej – że ofiara moja została przyjęta. Czekał więc z utęsknieniem godziny, naznaczonej przez Boga, ale nie spodziewał się wcale, że ona już tak blisko. Opatrzność bowiem przyjęła te ofiarne pragnienia wiernego sługi i miała go przeprowadzić już w kilka dni potem przez „mroki męki” do „pełnego blasku zmartwychwstania”.

Bezbożny rząd znalazł powód, by uwięzić gorliwego jezuitę wykorzystując okazję nieudanego zamachu na życie generała Obregona. (s. 128-129). O spisek oskarżono bohaterskiego zakonnika i jego dwóch braci: Huberta i Roberta. Zostali aresztowani 18 listopada 1927 r. Ojciec Michał Pro zdążył jeszcze wyspowiadać swego brata Huberta, który go o to poprosił.

Ani generał Obregon, ani przestraszone terrorem społeczeństwo nie dali wiary, by przewrotnie oskarżeni mieli coś wspólnego ze spiskiem. Jednak mimo usilnych próśb Arcybiskupa Meksyku, wyrok śmierci został bardzo szybko wykonany. Już następnego dnia, 23 listopada 1927 r.,  zaraz po niesprawiedliwym wyroku, przed plutonem egzekucyjnym stanął Ojciec Michał Pro i jego brat Hubert.

Ojciec Michał Prowadzony przez strażników razem ze swoim bratem Hubertem (Robert w ostatniej chwili został ułaskawiony), w jednej ręce ściskał metalowy krzyżyk, który otrzymał w dniu swoich pierwszych ślubów, a w drugiej różaniec. Przed egzekucją wszystkim fałszywym oskarżycielom przebaczył i poprosił o chwilę modlitwy. Uklęknął, przytulając do swojej piersi krzyż. Potem powstał i rozłożył szeroko ręce gotowy na niesprawiedliwie zadaną śmierć. Zanim padły strzały i pięć kul przeszyło jego serce, powiedział „Z serca przebaczam moim nieprzyjaciołom” i zawołał: Viva Cristo Rey! (Niech żyje Chrystus Król!). Po pięciu minutach od kul zginął także jego ukochany brat. W ich pogrzebie uczestniczyło około dwudziestu tysięcy wiernych.

Jan Paweł II podczas beatyfikacji Ojca Michała Pro SJ w 1988 roku podkreślił to wszystko, co stanowiło treść życia tego odważnego kapłana i jezuity:

Życie apostolskie pełne ofiary i odwagi, ożywiane ciągle niezmordowaną gorliwością głoszenia Ewangelii. Ani cierpienia z powodu jego ciężkich chorób, ani wyniszczająca służba kapłańska, którą sprawował często w warunkach trudnych i niebezpiecznych, nie mogły zgasić radości, która z niego promieniowała i którą obdarzał innych. Miała ona swoje źródło w miłości do Chrystusa, której nikt nie mógł go pozbawić.

Dnia 12 maja w roku 2000 Jan Paweł II beatyfikował 25 męczenników meksykańskich z pocz. XX wieku (m. innymi 14 letniego chłopca).

O. Marek Wójtowicz SJ